Przejdź do głównej zawartości

Odnaleziony list


Przeglądając pamiątki rodzinne natrafiłam na list ojca do syna napisany 56 lat temu. Tematem była powódź, a raczej jej skutki. Adresatem listu był mój brat Tadeusz, a autorem nasz ojciec Antoni. Tadeusz służył w wojsku, ojciec obrazowo opisał mu wydarzenia związane z bystrym nurtem rzeki Raby i jego skutkami. Częściowo streszczę list, a w większości przytoczę oryginał. Gdy Tadeusz pełnił służbę wojskową, młodszy 16-letni brat Staszek pomagał rodzicom w gospodarstwie. Chcąc mieć własny grosz, zgromadził zapas żwiru naniesionego przez rzekę w czasie powodzi i postanowił go sprzedać.

List taty:
Woda duża, mętna, szumi, przybywa jej, a on chce piasek wywozić. Matka broniła, prosiła, przestrzegała, że się utopi - nie pomogło. 
Ja, nie mogąc ścierpieć uporu Staszka, powiedziałem: niech robi co chce. Raz, dwa, wóz gotowy, Staszek z fantazją w drodze, a matka niespokojna przyniewoliła mnie, żebym choć spojrzał jak przez wodę pojedzie. Ja ku wodzie, a on już ze śmiechem na wodę wjechał. Gdy tylko wjechał już śmiechu nie było. Wóz poniósł, zawrócił, koń do szyi w wodzie, do góry ani kroku, w bok ani trochę, tam prąd jeszcze większy, przerębel ponad metr. Koniec końcem konia rzuciło, wóz wywróciło, deski, kołowrót wyrwało. Konia z karami spod zwałów wody nie widać, tonie. Ja na lądzie tylko patrzę, co ze Staszkiem. 
Z Opatrznością Bożą jakoś dodrapał się do brzegu, a mnie błysnęła myśl- ratować konia! Wiedziałem, że zaprzęgnięty do wozu, a wóz przewraca, niechybnie się utopi. Żal Gniadego! Bez namysłu rzuciłem się na wodę, na tonącego konia i sam nie wiem w jaki sposób pod falami, kiedy się to wszystko kręciło, odpiąłem raz jeden postronek, zaś za chwilę drugi i jeszcze materzej z dyszla zrzuciłem. Teraz wóz sobie, koń sobie i ja sobie na środku wielkiej wody. Wały wody buntowały się ponad moją głową, a ja jak jaki filar stał, zimną krew nie straciłem, oglądałem się, by mnie wóz nie zagarnął.
Byłem osłabiony, ale jakoś z nadziemską siłą płynąc wylądowałem, aż pod Kuzokami. Ratunku znikąd, koń od pierwszego upadku już nie powstał, raz uszy raz nogi nad wodą. Tak z przed Loska, po Lipowe Brzegi niosło, niosło. Tam się jakoś koń zatrzymał, ale leżał w wodzie osłabiony, a ja z nim z moim Gniadym. Ktoś zobaczył topielców, przybiegli ludzie i pomogli. Koń był słaby, uprzężą skrępowany, ja przepełniony uczuciami pod zwałami zimnej wody, bo to było w pierwszych dniach czerwca, ale po górach było biało, śnieg spadł. Kiedy z kolegą topielcem (Gniadym) wróciłem do domu, od wrażenia i zimna słowa wymówić nie mogłem.
Po skończonej akcji ratowniczej Staszek ze strachu nawiał gdzieś. Trzeba było gońców rozesłać , nim przyprowadzili zziębniętego, mokrego, skruszonego skazańca. Sąd okazał się łaskawy. Prokurator sam sprawę łagodził, sędzia rozbrojony łaskawie i litościwie wydał wyrok uniewinniający z zawieszeniem.”


Od tego czasu minęło 56 lat, ale powodzie w Rabie zdarzają się do tej pory. Wprawdzie rzeka Raba została uregulowana, jednak dalej płata figle i wylewa. Dzisiaj piasku i żwiru nikt już nie zbiera, bo jest dostępny w specjalnych składach, a i brawura młodych jest nieco mniejsza.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Moja studniówka w 1968 r.

Studniówki odbywają się tradycyjnie na 100 dni przed rozpoczynającymi się w maju maturami. Obecne studniówki bardzo różnią się od tych z dawnych lat. Tamta w roku 1968 w I Liceum Ogólnokształcącym w Bolesławcu była bardzo skromna, organizowana w murach szkolnych. Nie było strojnych kreacji, make-up. Ubrani byliśmy bardzo szkolnie jak widać na zdjęciu - na galowo, dziewczęta białe bluzki i granatowe spódniczki, chłopcy białe koszule i garnitury. Na co dzień do szkoły dziewczęta chodziły w granatowych fartuszkach z kołnierzykami w poszczególnych klasach w innych kolorach i z tarczami na rękawach.  Do matury nie wszyscy doszli z różnych przyczyn, chociaż wiele osób w okresie późniejszym uzyskało wszechstronne wykształcenie, zrobiło kariery, kilka osób wyjechało z Polski. Na zdjęciu nie jest cała klasa XI “b”, do której chodziłam. Jestem pośrodku obok p. Walerii Bocian - naszej wspaniałej wychowawczyni od klasy ósmej. To była druga nasza mama, wszystko o nas wiedziała, pomagała w

Mój Ojciec we Francji

Zdjęcie przedstawia grupę żołnierzy na zdobytym czołgu. Jest to czołg produkcji francuskiej PT-17 użyty przez kolaborantów z Niemcami do walk z aliantami i Polską. Wśród tej grupy, pierwszy na dole po lewej stronie to mój ojciec. Zdjęcie zostało zrobione po zakończeniu wojny w 1945 roku. Ojciec został we Francji, a w roku 1949 urodziłem się ja, Daniel Michel Popieliński, w mieście Amiens.

Odnalezione zdjęcia z młodości. Album "Odra" z 1978 roku

 W trakcie porządkowania rzeczy w domu mojej mamy natknąłem się na książkę z 1978 roku, w której znalazło się zdjęcie mojej osoby. Zdjęcie to pochodzi z najlepszego okresu mojego życia - studiów w Wyższej Szkole Morskiej w Szczecinie. Zdjęcie to znalazło się w książce, a właściwie albumie o rzece Odrze. Album ten opisuje Odrę i zawiera wiele zdjęć związanych z tą rzeką i wykonanych wzdłuż jej biegu.  Album ten z tego co pamiętam miał trzy wersje językowe. Polską, angielską i niemiecką. W domu mojej mamy znalazła się wersja w języku niemieckim. Każda wersja zawiera te same zdjęcia, w tym samym układzie a różnią się jedynie językiem tekstu.  Pod koniec książki głównym akcentem jest Szczecin. Jest więc też fragment poświęcony Wyższej Szkole Morskiej w której miałam przyjemność studiować. Z okresu studiów mam niewiele zdjęć. To były lata siedemdziesiąte i fotografowanie było zupełnie czymś innym niż teraz. To był proces pracochłonny i długotrwały a obróbka chemiczna błon i papieru wymagała